sobota, 5 maja 2012

Jednego koniec, drugiego początek...

Nie spodziewałam się, że tak trudno będzie wrócić do pisania... Czuję jakąś wewnętrzną potrzebę, żeby wszystko ogarnąć, a nie od dzisiaj wiadomo, że to, co spisane jest bardziej poukładane. Właściwie to może powinnam zacząć od zrobienia porządku w pokoju? ;)

Znów dałam się ponieść emocjom. 15. kwietnia moje pięć lat życia zapisane na serwerze onet.pl po prostu... znikło. Sprawdziłam drugi adres - wszystko w porządku. Głęboko się zdenerwowałam, delikatnie mówiąc. Usunęłam pocztę, stwierdzając, że nie chcę mieć nic do czynienia z tą domeną. Kilka godzin później blog... zmartwychwstał. Wkurzyłam się jeszcze bardziej, bo nie mając poczty na onecie, nie mogę dostać się do panelu sterowania. Także - blog jest, tyle że już tam nic nie napiszę... Treść postów skopiuję na twardy dysk - miło po latach poczytać swoje 'wypociny'. Koniec bloga na onecie, początek na bloggerze. Skoro początek, to ten blog będzie wyglądał trochę inaczej... mniej 'życiowo' (poza tym wpisem), bardziej kulinarnie :)

Wydawało mi się, że czas, w którym podejmowałam życiowe decyzje, już minął gdzieś w okolicach matury i rok potem. Ale okazało się, że kończę studia licencjackie i... nie wiem, co dalej. Trzy lata temu, wybierając kierunek studiów, byłam przekonana, że robię dobrze; że mój zawód będzie moją pasją i że może uda mi się zmienić myślenie lekarzy, położnych i przede wszystkim kobiet.
Pierwszy rok minął z nadzieją, że tak będzie.
Od połowy drugiego roku łudziłam się, że się uda. Coraz częściej jednak siadałam i podśpiewywałam sobie z Kubą Sienkiewiczem 'I co ja robię tu, uuu...'
Może ze dwa miesiące temu odżyły we mnie myśli sprzed trzech lat: pójdę na magisterkę i podyplomówkę, zacznę wolontariat; będzie mi łatwiej znaleźć potem pracę. Ale teraz... wydaje mi się, że zmarnowałam te lata na Uniwersytecie Medycznym i zastanawiam się, co dalej ze sobą zrobić, żeby nie zmarnować kolejnych...
Kiedyś największą radość sprawiały mi muzyka, śpiewanie, granie. Teraz to gdzieś zeszło na drugi plan: z jednej strony gdzieś w głębi serca zdaję sobie sprawę, że to kocham, ale z drugiej - natenczas (który trwa już rok) ta miłość jest dla mnie zbyt trudna, żeby móc zatapiać się w nutach jak kiedyś. Dlatego też marzenia o PWST czy wokalistyce odeszły daleko. I czuję, że nieprędko powrócą. Być może będę do końca życia żałować, że nie spróbowałam, że cztery lata temu nie pojechałam na egzaminy... Jednak wiem jedno - życie nauczyło mnie, żeby nie zmuszać - ani siebie, ani innych do rzeczy, których nie chcą... A może to nie życie, ale strach, który paraliżuje przed wzięciem spraw w swoje ręce?

Zmienia się moje życie... Za kilka dni dojdą nowe obowiązki pani domu, przede wszystkim zadbanie o to, żeby wszystko miało 'ręce i nogi' ;) Cóż, w tym wypadku nie ma planu B, więc musi się udać ;) A jak już się uda, to będę działać dalej...

Więc - do dzieła! :)

Brak komentarzy: